Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/150

Ta strona została skorygowana.

Burza wyraźnie tam ciągnęła i ta przeklęta chmura gradowa. Bóg wie, co z mojem zbożem się dzieje.
— Jeżeli w Stawiskach, to okropne — odezwała się pani Malwina. — Biedny pan Jan i bez tego ma dosyć kłopotów... Serdecznie mi go żal.
— Panie Karolu, dobrodzieju — odezwał się doktór, może teraz powiesz, gdy ten człowiek u żydów pożyczki poszuka, że niehygienicznie żywi swój ekonomiczny organizm, że przy katarze kiszek jada surową rzepę i pije ocet?
Pan Karol zarumienił się.
— To, widzisz pan — rzekł, — to jest inna historya, to zupełnie co innego... to wypadek...
Burza letnia, jak niewiadomo zkąd przyszła, tak niewiadomo gdzie się podziała... Grzmoty ucichły, wiatr chmury rozpędził, na niebie znowu ukazały się gwiazdy i księżyc wśród nich. W powietrzu świeżość czuć było i chłód, na gałązkach drzew, na liściach drgały krople wody, grube, ciężkie, drżące. Pan Karol z córką, zaraz, jak się tylko wypogodziło, odjechał, aby pola swoje, chociaż przy księżycowem świetle zobaczyć. Kazał się wieźć najkrót-