Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/16

Ta strona została skorygowana.

Zapewne, że jakieś przeszkody być musiały, bo siwy pan, ojciec pięknej oblubienicy, ze zmarszczonem czołem i, jakby niechętnie, do ołtarza się zbliżał, a matka pana młodego miała pełne oczy łez.
Po krótkiem przemówieniu, ksiądz zaintonował „Veni Creator”, Kąkolski potężnym basem wtórował mu z chóru, poczem młodzi przysięgli sobie miłość aż do śmierci.
Wracano od ołtarza przy dźwiękach marsza, państwo młodzi prowadzili się pod ręce, prawdziwie młodzi, silni, rwący się do życia, szczęśliwi.
Zdaje się, że dokoła siebie nie widzieli nic, nie słyszeli życzeń, jakie im składano. Co ich to obchodziło? co dla nich istniało, prócz szczęścia?
Stanowili urodziwą parę, pobrali się z czystej, bezinteresownej miłości, patrzyli w przyszłość śmiało, ufni w swe siły, w moc ducha. On byłby gotów, nietylko los przeciwny, ale całe piekło wyzwać do walki; ona, oparta na jego ramieniu, poszłaby wśród niebezpieczeństw największych, bodaj na kraj świata, pewna, że jej się nic złego nie stanie.
Ufali sobie nawzajem, wierzyli w siły własne. Nie istniały dla nich niebezpieczeństwa, ani przeszkody.