Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/162

Ta strona została skorygowana.

sne i zjadliwe, wpijały mu się one w mózg, wierciły czaszkę, piekły żywym ogniem; pod wpływem tego bólu widział żonę swoją ukochaną i dzieci w smutku, w opuszczeniu, w niedostatku, biedne i zmarnowane; widział, jak gromada jakichś cieniów rzuca się na jego mienie: chwyta po grudce ziemi i unosi; uczuł, że jakiś straszny ciężar gniecie mu barki, zgina krzyż, przywala go, miażdży.
Ranek dopiero jakieś uspokojenie przynosił; przy blasku słonecznym, ciemne barwy jaśniejszy nieco przybierały odcień, budziła się w sercu nadzieja.
Długa była dyssertacya z żydami w miasteczku, kilka dni zeszło na układach i targach. Już, zdaje się, skończony układ przerywało nowe wymaganie, nowy warunek, i znowuż dysputy, znów targi...
Stary Maneles dotrzymał danego doktorowi słowa: bronił pana Jana, o ile mógł trzymał jego stronę.
— Ja do tego zdrowia dołożyłem, — mówił później, gdy do doktora zaradzić się wstąpił, — niech mi pan wierzy. Nie tak prędko ciasto na drożdżach rośnie, jak rośnie chciwość młodego pokolenia. Oni by