Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/176

Ta strona została skorygowana.

Rozstali się bardzo źle.
Medyk-amator, siedząc na bryczce, jeszcze powtarzał półgłosem:
— Fuszer... recepciarz... zazdrośnik... on sądzi, że z patentem monopol na trucie ludzi zyskał! Ciasna, zakuta głowa, rutynista! empiryk!
Doktór znów, okno otworzył, żeby świeżego powietrza zaczerpnąć.
— Waryat — mruczał przez zęby, — maniak, zboczenie umysłu, szaleniec zarozumiały... skąpiec i egoista!
Z okienka małego domku, który doktór zajmował, widać było jasne, pogodne niebo, usiane gwiazdami; z małego ogródka dochodził zapach lewkonii, rezedy i róż. Orzeźwiający wietrzyk chłodził szerokie czoło doktora. Pod jego tchnieniem uspokoił się znacznie, uśmiechnął się pobłażliwie.
— Czego ja się gniewam? — rzekł cicho — iluż było takich maniaków i waryatów! czem sobie głowę zaprzątać?!
Wkrótce też zapomniał chwilowo o panu Karolu i o jego wynalazku — postać amatora-medyka zniknęła z przed jego oczu; natomiast, w wyobraźni zarysował się szalecik szwajcarski, z werendami, z wie-