Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/177

Ta strona została skorygowana.

życzką, a na jednym z jego balkonów piękna pani Malwina.
— Jutro tam być muszę — pomyślał; — od wczesnego ranka chorych odwiedzę, wszystko w ciągu dnia załatwię, wieczór zaś muszę mieć na swoją wyłączną własność. Ranek mego życia był smutny, południe nie weselsze — może chociaż wieczór jasny będzie.
Znaleźć się tam, porozumiewać, zapomnieć o swojej samotności, było to szczytem marzeń doktora...
Postanowił też nieodwołalnie nazajutrz stawić się u pięknej wdówki.
— A może — myślał, — okoliczności złożą się tak szczęśliwie, że będę mógł chociaż w części odkryć jej stan mego serca... że, jeżeli nie otwarcie i wprost, to przynajmniej pośrednio potrafię dać jej do zrozumienia, że moje szczęście jest w jej ręku, że... że...
Przeląkł się swojej śmiałości.
Noc była piękna, pogodna, pachnąca. Długo, długo siedział stary kawaler przy okienku, oddychał wonią kwiatów z ogródka i marzył. Dopiero chłodniejszy powiew wiatru przywołał go do porządku. Spojrzał na niebo, już bladawa światłość znaczyła