Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/179

Ta strona została skorygowana.

biegł dowiedzieć się o człowieku, który był w całem miasteczku najstarszy, miał opinię mądrego i sprawiedliwego, opiekuna biednych i sierot.
Gdy doktór nadbiegł, przywitano go okrzykiem radości; tłum rozstąpił się, robiąc mu wolne przejście.
Na progu spotkał doktora najstarszy syn chorego.
— Co jest? — zapytał doktór.
— Nie wiem, panie, jest źle. Ojciec wieczorem położył się i usnął. Koło północy przebudził się z krzykiem. Myśmy się wszyscy zerwali, chcieliśmy po pana posyłać. Ojciec bardzo ciężko oddychał, nareszcie, kiedy mógł słowo przemówić, rzekł: Nie posyłajcie po doktora, ja wiem, że już jest mój koniec. Myśmy zaczęli płakać, a on powiada: Nie bądźcie jak głupie dzieci, życie nie może trwać wiecznie. Sprowadźcie dziesięciu żydów, niech odmówią ze mną modlitwy; więcej ja od was tymczasem nie chcę. Posłuchaliśmy rozkazu ojca, przyszedł rabin, modlili się, czytali Psalmy z półtorej godziny. Ojcu zrobiło się trochę lepiej. Kazał zawołać do siebie dzieci i wnuki, przemawiał do każdego, błogosławił... Dużo mówił, a potem opadł z sił zu-