Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/206

Ta strona została skorygowana.

dry, tamten jeszcze mądrzejszy, a wszyscy ciemni, jak tabaka w rogu. Na mnie krzyczą, że za panem stronę trzymam, a ja przecie tylko za sprawiedliwością; zawdy co swoje, to swoje, to własne, nikogo nie trzeba się prosić, ani się kłaniać nikomu. Ja im to ciągle powiadam, ale co to to pomoże!...
Pan Jan westchnął, zależało mu bardzo na oswobodzeniu lasu od używalności chłopów, widział w nim bowiem środek jeżeli nie zupełnego ratunku, to przynajmniej chwilowej podpory i pomocy. Przeszkoda była trudna do usunięcia, stawała się powodem zwłoki, a zwłoka ciągnęła koszta i straty za sobą. Przyśpieszać nie było można, należało się uzbroić w cierpliwość i czekać. Tak też czynił. Nie nalegał, nie przyśpieszał; obojętnego udawał.
— Jak chcecie — mówił do wójta, — skoro wam dobrze tak jak teraz jest, pozostańcie przy tem. Mnie nie pilno. Może majątek sprzedam, mam nawet kupców.
— Nie słyszeliśmy o tem.
— Mówię, że mam. Chcą dobrze zapłacić, niech kupują.
— Któż ci kupcy?