Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/207

Ta strona została skorygowana.

— Rozmaici. Drobna szlachta, Niemcy. Kupią na kolonie, zrobią z folwarku wioskę i zamiast mnie jednego, będziecie mieli ze trzydziestu sąsiadów. Weselej wam będzie, moi kochani.
— Juści to być nie może — rzekł wójt.
— Dlaczego?
— Pan dziedzic nam takiej krzywdy nie zrobi.
— Alboż to krzywda?
— Może nie? Do kogóżby ludzie ze wsi chodzili na zarobek?
— Ha, będziecie go szukali u nowych dziedziców, może u Niemców kolonistów...
— Eh! wielmożny panie, co kto u tych kartoflarzy zarobi, to na palcu upiecze, a toć to idzie chmarą, jak szarańcza. Widziałem ja już onych dziedziców, jak jechali w nasze strony z gromadami dzieci. Plenne to jak pokrzywa, gdzie nie siane, tam wschodzi, a jak się ziemi uczepi, tak się trzyma niby perz, że ani go ruszyć nie sposób. Napatrzyliśmy się na onych dość: twardy naród, a już jak między naszymi osiądą, to życia od nich nie ma. Swojego pilnują jak oka w głowie, a na cudze łakomi jak psi.