Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/209

Ta strona została skorygowana.

nych gorzałką. Wójt powtórzył im, co słyszał. Radzili, kiwali głowami, nad niesprawiedliwością losu wzdychając i, blizko północy powlekli się do domów, robiąc niepewne kroki. Jeden, który szedł na ostatku, o płot się zahaczył, a sądząc, że ma z Niemcem do czynienia, zaczął wstrząsać kołkami, mrucząc gniewnie:
— Niedoczekanie twoje, kartoflarzu, żebyś ty dziedzicem miał być we wsi, niedoczekanie...
I tak się z nim mocował, tak szamotał, aż wyczerpany z sił zupełnie, runął na ziemię jak długi.
O świcie znalazła go baba, i z trudnością zapędziła do domu.
W saloniku, gdy pan Jan do gości powrócił, zastał towarzystwo ożywione niezmiernie. Doktór wymowny był jak nigdy, piękna, wdówka uśmiechnięta, pani domu, babcia, panna Gracya z wielkiem zajęciem podtrzymywały rozmowę.
Ujrzawszy wchodzącego pana Jana, doktór zawołał:
— Nareszcie pan przychodzisz, bądź moim sprzymierzeńcem, bo rady sobie nie dam.
— W czem panu mogę pomódz?