Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/21

Ta strona została skorygowana.

szczyny i paproci, ptactwo budziło się na gałęziach i uciekało spłoszone.
Państwo młodzi razem w jednym powozie siedzieli. Tyle myśli cisnęło im się do głowy, tyle mieli do powiedzenia sobie, i... słów im brakło. On ujął ją za rękę, ona oparła główkę na jego ramieniu, i tak, milcząc, przebywali drogę pełną cieni, świateł, fantastyczną niezwykle.
Dokąd ich ona zaprowadzi?
Do Jaworówki na wesele, później do domu Janka, do Stawisk, a dalej w przyszłość nieznaną, w odmęt życia...
Chlebem i solą przyjęto ich na progu. Ojciec Maryni, choć przeciw małżeństwu oponował, jednak, już po fakcie spełnionym, pogodził się z losem. Zresztą, zięciowi nie mógł mieć nic do zarzucenia, prócz nieświetnego stanu materyalnego. Nie zbrodnia to przecież.
Ucałował go i pobłogosławił.
— Kochaj ją — rzekł — i szanuj.
Wesele odbyło się po wiejsku, bez nadzwyczajnej wystawności, ale ze szczerą ochotą, do białego dnia tańczono. Nawet starsi panowie, ukończywszy pulkę, przypomnieli sobie dawne czasy i puścili się w pląsy.