Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/211

Ta strona została skorygowana.

— Miał — rzekła, — lub będzie miał, a przynajmniej pragnie mieć towarzyszkę życia. Czy to chciałeś powiedzieć?
— To, lub prawie to samo, moja siostro — rzekł doktór, — prawie to samo. Któż nie marzy o szczęściu, jednemu uda się je schwycić... a są tacy, przed którymi ono ucieka.
Mówiąc to, doktór odważnie patrzył na wdówkę, która słuchała tych zwierzeń z uśmiechem na ustach.
Koło jedenastej, ekwipaż pani Malwiny zaturkotał przed domem i odjechał niebawem. Doktór, uproszony przez p. Jana, został jeszcze na chwilę. Poszli do drugiego pokoju na cygaro.
— Jak myślisz, panie Janie — spytał rozpromieniony eskulap, — czy ona mi sprzyja?
— Zdaje się.
— Coby to było za szczęście... wypowiedzieć nie umiem. Niech się co chce dzieje, jestem prawie zdecydowany; wahałem się długo, lecz już zwłóczyć nie będę — oświadczę się.
— Brawo! należało to od dawna uczynić. I kiedyż się doktór na ten krok heroiczny zdobędzie?