Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/215

Ta strona została skorygowana.

Pan Jan siwieć zaczął, skronie jego były jakgdyby przypruszone śniegiem, twarz czerstwa jeszcze, ale pochudła, rysy wydawały się ostrzejsze. Żona jego, zawsze piękna kobieta, nosiła na obliczu dość wyraźne ślady trosk. Twarzyczka jej zeszczuplała, na czole pokazała się zmarszczka, jak gdyby od nieustannego brwi ściągania, od wysiłku myśli, wśród włosów jedwabistych, gęstych, pojawiły się także nitki srebrne. U ludzi w troskach żyjących, szron siwizny pojawia się wcześniej; nim jesień życia nadejdzie, już jest. W sukni żałobnej, wyglądała pani Janowa jak uosobienie cierpienia; dopiero, gdy na męża, lub na dzieci spojrzała, w oczach jej nieco żywszy blask można było dostrzedz.
O mężu jej żydzi w miasteczku mówili, że już mu ciasno. Tak utrzymywał Maneles, tak twierdził Joel, takie było powszechne owych finansistów przekonanie. A i Joel już do finansistów się liczył. Wszedł do Stawisk z niczem prawie, z odrobiną kapitału, jaki po żonie dostał; wszedł, pobył kilka lat i w pierze porósł. Szczęśliwą rękę miał; czego dotknął, to do niej przylgnęło, a co przylgnęło, nie odpadało już nigdy, owszem, rosło jak na drożdżach.