Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/219

Ta strona została skorygowana.

w miasteczku mówili, było ciasno. Ciasno i duszno. On czuł, że mu ziemia z pod nóg się usuwa, że mu powietrza braknie, że się coś dziwnego z nim dzieje. Na jawie widział troski swoje ciężkie, nie do zniesienia, we śnie dręczyły go najdziwaczniejsze widziadła. Zdawało mu się, że jest marnym, drobnym ptaszkiem, że osłania piersiami swe gniazdko i pisklęta, a ze wszech stron uderzają na niego jastrzębie, grożą ostremi szponami, zakrzywionemi dzioby, gotowe w jednej chwili rozszarpać i pożreć słabego. Podczas takich widzeń strasznych, podczas tych snów męczących, doznawał najprzykrzejszego wrażenia, jakiego człowiek doznawać może — wrażenia bezsilności i niemocy. Zdawało mu się, że jest dotknięty paraliżem, i że, posiadając zupełną świadomość i jasne pojęcie o tem, co się dokoła dzieje, leży bezwładny, jak drewno. Widzi, że mu zabierają mienie, że jego dzieciom grozi głód i nędza, chciałby się rzucić na ratunek, odwrócić niebezpieczeństwo, a ruszyć się nie może. Ogarnia go szał, wściekłość, rozpacz, a jednoczeście czuje we wszystkich członkach ciężkość kamienną i bezwład; widzi, że nie człowiekiem jest, lecz bryłą gliny martwej, i że odebrano mu