Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/223

Ta strona została skorygowana.

— Co też sąsiad mówisz! Mało znam równie miłych ludzi, jak on, a pod względem charakteru, prawości, uczynności...
— Być to może, kochany panie Janie, być może, ale dla mnie te wszystkie jego zalety są tak ukryte, że ich dostrzedz nie mogę. Widzę tylko niezmierną zarozumiałość i fanfaronadę. Teraz bardziej jeszcze niż dawniej, bo teraz, trzeba ci wiedzieć, pan doktór jest warszawski doktór, nie ma czasu nawet dla dawnych znajomych. Śpieszy się, pilno mu... Niech kogo chce na te plewy bierze, ale nie mnie. Znam się trochę na tem. Wszystko fałsz, blaga, udawanie. Mina poważna, złote okulary, sposób wyrażania się apodyktyczny, stanowczy. Myślałby kto, że to najuczeńszy człowiek w świecie...
— Czy pomiędzy panami co zaszło? — zapytał pan Jan.
— Cóżby miało zajść? Nic nie zaszło. Żałuję, żem go zaczepił, ale taką już mam naturę, że gdy spotkam kogo z dawnych znajomych, a zwłaszcza po długiem niewidzeniu, to lubię się rozgadać, wypytać: co? jak? to i owo, jak powinno być. Otóż właśnie idę ulicą Marszałkowską, patrzę, toczy się nasz eskulap. Choć nie należę do jego