Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/224

Ta strona została skorygowana.

wielbicieli, jednak ucieszyłem się. Witam go, dopytuję, wdaję się w gawędę... ale widzę, że mu to jakoś nie w smak. Zimny jest pan doktór jak lód. Myślę sobie: nie ma co mówić, grzeczny jesteś... Bo, osądź pan sam, czy nie powinien uradować się, zobaczywszy obywatela z okolicy, w której tak długo mieszkał? Czy nie powinien zaprosić mnie na obiad, a jeżeli nie na obiad, to choć na śniadanie, na buteleczkę wina. Nie wymawiając, wypił go u nas dość, u mnie zapewne mniej niż gdzieindziej, ale bądź co bądź, pił. Postanowiłem go zawstydzić i zapraszam do handlu. Wymawia się, że nie ma czasu, że idzie najprzód do szpitala, potem do chorych, potem na jakieś posiedzenie, myślałby kto, że prawda. Więc zapytuję: Czy pan nigdy czasu nie miewasz? czy nie jadasz, nie pijasz? Ba! jada raz na dzień, pija mało, sypia bardzo niewiele. Bagatela! taka znakomitość. Widzę, że nie życzy sobie mojej kompanii, więc mówię: „Bądź pan zdrów!” — i odchodzę. Wyobraź sobie, on mnie zatrzymuje, mówi, że w tej chwili nie może, ale wieczór mi poświęci, ponieważ ma pewną ideę, myśl, jednem słowem, coś osobliwego, z czem się chce, ze mną mianowicie, jako