Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/227

Ta strona została skorygowana.

— Od dziewiątej wieczorem do trzeciej z rana...
— No, to wybornie.
— Zapewne, on bredził jak w gorączce i plótł niestworzone rzeczy, a ja wściekałem się z oburzenia i gniewu, musiałem używać całej siły woli, ażeby nie wybuchnąć.
— Że też pana zawsze medycyna tak entuzyazmuje.
— Jaka medycyna?!
— Przypuszczam, żeście panowie roztrząsali jakiś przedmiot naukowy z tej mianowicie dziedziny.
— Ani trochę. Pański przyjaciel o swojej specyalności bardzo niechętnie rozmawia, zwłaszcza ze mną. Widocznie zapomniał już o tem, czego się uczył, i jest w obawie, żebym mu jakiego kardynalnego bąka nie wykazał. To już zaważyłem od dość dawna: gdy tylko rozmowa na ten temat schodzi, pan doktór kręci, młynkuje, wywija się jak piskorz i na żadne pytanie wprost odpowiedzi nie daje. Taki już jego zwyczaj, taka chwalebna ostrożność.
— O czemżeście panowie przez tyle godzin mówili?