Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/228

Ta strona została skorygowana.

— Panie! o czem myśmy nie mówili?! O gruszkach na wierzbie, wspólności interesów, o rzucaniu pieniędzy w błoto, o assocyacyach, o niebieskich migdałach, słowem o ziemiaństwie, rolnictwie i ekonomii politycznej.
— Cóż to znowu! — zapytał pan Jan, — to, owo i tamto, istny bigos. Nie przypuszczam, żeby człowiek tej inteligencyi, on, doktór, mógł mówić na seryo o rzeczach nie mających z sobą najmniejszego związku. Jedno z dwojga, albo kochany sąsiad go nie zrozumiałeś, albo...
— Ho, ho, zrozumiałem go wybornie. Pan doktór sięga daleko, bardzo nawet daleko. Zamiast leczyć jednostki, jak to z jego fachu i powołania wypada, (dobrze, czy źle, o tem lepiej nie mówmy), on chce być lekarzem społeczeństwa! Wierz pan, że pękać ze śmiechu na widok tego pana w roli ekonomisty. Coś tak komicznego, że wyobrazić sobie niepodobna.
— Dziwi mnie to, doprawdy.
— Cóż pan chcesz, bywają zaślepienia, dziwne, niezbadane. Aberracye, monomanie, nazwij je wreszcie, jak ci się podoba. Jak komuś wbije się w głowę ćwiek,