Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/233

Ta strona została skorygowana.

— Zdaje się, wygląda jak ćwik, uśmiechnięty, wesoły, no i widać nie ma swoich kłopotów, skoro się cudzemi zajmuje.
— To dowód dobrego zerca.
— Albo też aberracyi umysłu.
— No, tak mówić niemożna.
— Ach, mój panie Janie, doprawdy, ja nie pojmuję. Czego oni chcą od ludzi, ci... ci... nie wiem, jak ich nazwać, filantropowie, socyologowie, czy jak tam! Tu, mój panie, człowiek kontent, że sam żyje, że jako tako we własnych interesach sobie radzi; po co, pytam, ma się wdawać w cudze? Mnie takie mieszanie się w nieswoje interesa oburza.
— Więc też nie mówmy o tem — rzekł pan Jan, — chodźmy do domu, do mnie; sąsiad odpocznie trochę z drogi...
— Nie, nie; kiedyindziej i owszem, dziś śpieszę się, nie mogę. Obecność moja w domu jest konieczna. Bóg wie, co się tam mogło porobić. Zatrzymałem się, panie Janie, po to, aby się wygadać, aby ulżyć żalowi, bo zaiste, krew się burzy w człowieku. Ja z nim, jak z kim poczciwym, chciałem pomówić o kwestyach naukowych, które badam, studyuję, a ten, proszę cię, wyjeżdża z morałami, z naukami, z ekonomią poli-