Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/240

Ta strona została skorygowana.

łem, ofiarowałem dobrą cenę, potargowawszy się, byłbym dał i lepszą, a teraz... cóż jest teraz? teraz jest nic. Ja drzewa nie potrzebuję, ono byłoby mi tylko próżnym ciężarem. Cobym z niem robił? Niech pan sprzeda komu innemu...
— Chciałem to zrobić.
— Tak?... i nie udało się? Pana to dziwi? Mnie nie, ja wiem, że się udać nie mogło, bo teraz drzewa nikt nie nabywa.
— Więc pan nie chcesz kupić?
— Ja? Namyślę się, zobaczę, w każdym razie, takiej ceny, jaką wówczas dawałem, teraz ofiarować nie mogę. Straciłbym dużo, a ja nie lubię tracić. Ktoby chciał tracić?
Zwłóczył jeszcze kilka tygodni, targował się, kręcił i ostatecznie kupił, jak chciał i za ile chciał. Był panem położenia.
Pan Jan, dzięki tej tranzakacyi, mógł wegetować dłużej, mógł o wysłaniu dzieci dla edukacyi do miasta pomyśleć. Po odjeździe chłopców, w domu zrobiło się smutno i cicho, do wszystkich niepokojów przybył jeszcze nowy, obawa o dzieci. Matka szczególniej, dużo z tego powodu cierpiała, rozstać się z dziećmi ciężko jej było, nieraz miała oczy zapłakane. Co-