Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/248

Ta strona została skorygowana.

bywają, a nas, niedobitków, na palcach można policzyć.
Doktór zamyślił się, kiwnął głową kilkakrotnie, a pan Jan mówił dalej z pewną goryczą w głosie:
— Tak, tak, mój przyjacielu, powtarzam, nas niedobitków niewielu, bardzo niewielu, trzymamy się ostatniemi siłami woli i energii... Każdy broni swego mienia, swego kawałka ziemi, jak może i jak umie...
— Przecież są tacy, którym dobrze się wiedzie, choćby, naprzykład, cierpiący na medycynę pan Karol.
— Istotnie, temu się dobrze wiedzie; kapitały ma, dobrze mu jest, ale takich niewielu, to wyjątki, mój doktorze. Pisałeś w liście ostatnim, żebym nabrał otuchy, że gdy przyjedziesz i osiądziesz między nami, to zrobisz coś takiego, że nam wszystkim lżej będzie: że pójdziemy ławą, nie my dwaj tylko, ale wszyscy. Ciekawy jestem, jak się do tego weźmiesz? bardzo ciekawy... Może zechcesz wtajemniczyć mnie w swoje plany: jestem dyskretny, nie zdradzę sekretu.
Doktór nie odpowiedział. Tarł szerokie czoło, ściągał brwi gniewnie, nareszcie po chwili, rzekł z wahaniem: