Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/27

Ta strona została skorygowana.

przyjeżdżają; wszyscy jakby zmówili się na to, żeby przerywać chwile szczęścia.
Lecz trudno, trzeba się z losem pogodzić, jesteśmy na dorobku i mamy zbierać. Młoda gosposia postanowiła to sobie; przekona ojca, że się mylił, że nie miał wcale słuszności. Czy im dziś co brakuje?
Jest jesień, stodoły pełne, sterty na polu, młocarnia po całych dniach warczy, w stajniach, w oborach za drabinami pełno, a na polu ślicznie się zieleni młodziutka ruń żyta i pszenicy.
Gosposia wie o tem, bo mąż zabrał ją z sobą i obwoził po całem dziedzictwie, pokazywał granice, a przytem opowiadał bardzo zajmujące dzieje swego majątku. Miał on tę szczególną własność, że się zmniejszał i zmieniał figurę. Za dziadka było sto włók z górą, w tem ogromny las; za ojca sześćdziesiąt i bardzo duży las; teraz, za syna, trzydzieści i las przetrzebiony, — ale za to wszystko w jednym kawałku, dogodnej figurze.
Janek powiada, że na małem gospodarować łatwiej; ma przytem na myśli rozmaite ulepszenia: wyszlamuje sadzawki, znalazł margiel, nawiezie nim pola, osuszy mokre łąki, a na nieużytkach zasieje las.