Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/45

Ta strona została skorygowana.

tężne karki pod jarzma, oparły się na krótkich muskularnych nogach, i żelazo pługa wrzyna się w ziemię głęboko, odkłada długą skibę czarną, pachnącą świeżością. Za pługiem człowiek idzie, ciężki i spracowany jak wół, zapada w ziemię spulchnioną, pracą bezmyślnych zwierząt kieruje. I oto tysiące takich par wołów i tysiące oraczy takich, od wschodu do zachodu słońca kraje ziemię w różnych kierunkach, spulchnia ją i porusza — a niebawem za nimi siewcy pójdą i rzucać będą ziarna z ufnością, że im je ziemia z sowitym wróci naddatkiem. I poczekawszy niedługo, nim się srebrny miesiąc parę razy odmienił, już te ziarenka wyrosły, już ziemię runią szmaragdową pokryły, już ta ruń podniosła się wyżej zwartą ścianą, i faluje, kłania się, kołysze pod tchnieniem wiatru, jak morze...
I na widok tych cudów, takich przecie starych jak świat, a takich jeszcze młodych jak wiosna, w człowieka wstępuje duch lepszy, nadzieja, otucha... Zdaje mu się, że w tym wielkim akcie odrodzenia i on, niby pan świata, a w rzeczywistości robak nędzny, jak inne, odmładza się, nabiera sił świeżych i z większą śmiałością w przyszłość patrzy. Zdaje mu się, że dola le-