Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/60

Ta strona została skorygowana.

ktorze, jakiś eliksir tajemniczy, bo wyglądasz zawsze czerstwo.
— Zdaje ci się, kochany panie Janie; czuję, żem już stary; nie dalej niż onegdaj, usnąłem nad książką, chociaż przedmiot, o którym traktowała, bardzo mnie zajmował. No, daj się namówić, chodźmy...
— Dobrze, pójdziemy w pole.
Wyszli na folwark dróżką, po której obydwóch stronach falowało bujne, gęste żyto.
— Śliczne masz zboże, panie Janie — rzekł doktór.
— Jedyna to nadzieja — odrzekł ojciec Józia z westchnieniem.
— Jak to jedyna? w czem?
— Dużoby o tem mówić, po różach się nie stąpa; ciężary gniotą, z każdym rokiem gorzej.
— Dla czego?
— Alboż ja wiem? zdaje się, że wszystko dobrze zrobione, wszystko w swoim czasie; sąsiedzi podziwiają, zazdroszą nawet, a rezultat niedobry. Zeszłego roku grad miałem, dwa lata temu pomór na bydło, a z tego zboża, które pan tu widzisz, już, co najmniej, czwarta część sprzedana. Pojęcia nie masz, doktorze, ile się na tem traci...