Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/61

Ta strona została skorygowana.

Doktór chciał odpowiedzieć, gdy wtem ujrzał człowieka, siedzącego w rowie, przy drodze. Chłop to był, pomimo gorąca ubrany w kożuch, blady; mizerny, trzęsący się od zimna.
Zobaczywszy pana Jana, podniósł się z trudnością, i, uchylając czapki, rzekł:
— Niech będzie pochwalony.
— Na wieki. Co tu robisz, Walenty?
— Słaby jestem — odrzekł, — rozłamało mnie całkiem. Po plecach ból chodzi, po gnatach łamanie, a środkiem ziąb taki, jakby w siarczysty mróz. Robić nie mogę, w chałupie się kuczy samemu, wylazłem tedy w pole, układłem się w słońcu, żeby choć mnie trochę przygrzało.
— Niedobrze w takim stanie zdrowia kłaść się na ziemi — rzekł doktór, — może zaszkodzić.
— Ej, wielmożny panie, to bajki! gdzieby tam szkodziło? toć człowiek z ziemi jest i w ziemię się obróci. Koło ziemi robi, na ziemi sypia, a jak pomrze, to go też nie gdzieindziej, jeno w ziemię schowają. Takie prawo.
— Radziliście się też kogo? — spytał doktór.
— A jakże, wielmożny panie. Byłem