Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/65

Ta strona została skorygowana.

chorów. Baba nad nim szepcze wyrazy bez związku, okadza go dymem z ziół pachnących, i on w tem widzi jakąś tajemniczą potęgę. Moje lekarstwo tego uroku nie ma, więc nie wzbudza wiary. A no, i muszę się uciekać do kur białych, czarnych, pstrych, a przytem, niby kontrabandą, szwarcuję moje lekarstwo. Nie zalecam też nigdy, żeby brali lekarstwa podług zegaru, raz, że mało który z nich zegar posiada, a powtóre, że godzina nie robi wrażenia. Co innego słońce: chłopu się nie śni nawet, że w tym razie użyte jest ono jako czasomierz. Nie, on je uważa poniekąd za część składową lekarstwa, za czynnik uzdrawiający. Godzina razem z zegarkiem siedzi u pana w kieszeni — słońce na niebie jest. Takiemi drogami do tych ludzi trafiam, robię maleńki kompromis z ciemnotą i, powoli, zwalczam ją podstępnie. Z czasem, gdy się z lekarzem i lekarstwami oswoją, nie będzie potrzeby o białych kurach mówić. Mam już między chłopami pacyentów, którzy mi wierzą i ufają.
— Pan, bo na wszystko masz sposoby.
— No, nie bardzo — odrzekł śmiejąc się. — Siostra mi każe się żenić, a jednak...
— Bo się panu szukać nie chce.