Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/72

Ta strona została skorygowana.

Rzekłszy to, umilkł, w umyśleniu kreślił laską dziwaczne jakieś znaki po ziemi, wreszcie, jakby sobie coś nagle przypomniał, podniósł się i rzekł:
— Powiedziałem głupstwo, nonsens, i odwołuję moje słowa. Niech wyjeżdża, niech idzie za mąż, cóż mnie do tego? jakie prawo mam się w to wtrącać? Młoda, niezależna, piękna, świat przed nią otwarty.
— Młoda i niezależna, zapewne; ale do piękności jej daleko. Nie przeczę, że przystojna.
— A! przepraszam, to rzecz gustu; według mego zdania, jest to osoba pełna wdzięku i ma jakiś szczególny, niewysłowiony urok...
— Jestem w domu, i rozumiem teraz, dla czego doktór nie stara się ani o pannę Eudoksyę, ani o pannę Anielę, dla czego głuchy jest na namowy panny Gracyi, a nawet mojej żony i babci. Ale ostatecznie, o cóż chodzi? Do Gza nie tak daleko; zacząć bywać i oświadczyć się; nie sądzę, żeby były nadzwyczajne trudności.
Doktór westchnął.
— Ej, widzę — odezwał się pan Jan, — że nie jesteś pan dobrodziej śmiały.