Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/75

Ta strona została skorygowana.

— Daj pokój, kochany panie Janie, nie znasz się na tem. Sądzisz po sobie, a ty i ja — to wielka różnica! Szedłeś na pewno, wiedziałeś, że masz sympatyę, nie wątpiłeś o wzajemności. Ja w zupełnie innych jestem warunkach; jedno niebaczne słówko może mnie pozbawić wszystkiego — nawet nadziei i złudzeń, a ja tego pozbywać się nie chcę. Śmiesznem ci się wyda, że ja, człowiek trzeźwy, praktyczny, niemłody, opowiadam ci takie historye, ale cóż robić, wola moja jest zbyt słaba, abym mógł zapanować nad sobą.
Doszli do dworku; doktór posmutniał i zasępił się, dopiero rozpogodził czoło, gdy mały Józio zaczął się do niego przymilać.
Po odjeździe doktora, pan Jan zamknął się w swoim pokoju, rozłożył księgi i regestra gospodarskie, zaczął rachować. Dodawał, odejmował, robił różne notatki i wyliczenia, a przytem tarł czoło i zamyślał się ciężko. Snadź, że go jakaś troska trapiła, że cyfry nie mówiły mu tego, czego się może spodziewał. Ciężka bo z niemi walka; są one zimne, nieubłagane, w wyrokach swoich stanowcze. Trzy od dwóch, powiadają, nie można — i rzeczywiście nie można, choć-