Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/99

Ta strona została skorygowana.

ozwał się drugi, również głośno ziewnąwszy.
— A jużci, po gwiazdach miarkując, dobrze koło północka już będzie.
— Pewnie, że będzie. Co to teraz noc, nie użyje człek spania, ledwie wieczór, już i świt. Jarmark niezgorszy dzić- był.
— Boć niezgorszy prawdziwie, nie tak podług dobytku, bo i mało kto teraz chce sprzedawać, jak podług drobniejszej potrzeby. Kosy, sierpy kupowali na urząd.
Umilkli. Jeden wydobył z zanadrza kromkę chleba i jadł.
Naraz, dostrzegli jeźdźca pędzącego galopem od strony łąki.
— Licho jakie, czy co? Widzicie, kumie?
— A dyć widzę, nie żadne to licho, tylko dziedzic.
— Niewola mu tak uganiać po nocy?
— Oho! nie wiecie? patrzy, czy kto nie pasie koni na łąkach. Mojego chłopaka raz tylko co nie ujął, jeno że się dzieciak wczas spostrzegł, bryknął na szkapę i uciekł. Gnał za nim chyba z pół mili, aż ziemia jęczała, ale że chłopak mądry, nie uciekał drogą, tylko bez krzaczki.