Strona:Klemens Junosza - Szachiści.djvu/1

Ta strona została uwierzytelniona.


SZACHIŚCI.
DYALOG.
OSOBY.
Pan Jan. — Pan Anzelm.
Pan Jan siedzi przy stoliku, pan Anzelm wchodzi.

Pan Jan. Cóż tak późno?! Czekam pół godziny, trzy kwadranse... godzinę! Jeszcze pięć minut, a byłbym poszedł do domu. Jak na szachistę, pan dobrodziej nie jesteś dość punktualnym.
Pan Anzelm. Swoją drogą dam panu jak najpunktualniej mata.
Pan Jan. Przechwałka! Nie udawaj-no pan Cukiertorta; lepszym graczom dawałem fory.
Pan Anzelm. Nie gardzę. Cóż pan dajesz? królowę, wieżę, laufra?...
Pan Jan. Tak wiele... Nie... ale jeżeli koniecznie o to idzie, to pionka mogę ofiarować.
Pan Anzelm. Żebyś się pan później przechwalał, że zwyciężyłeś mnie!
Pan Jan. Nie mam zwyczaju pysznić się z łatwych zwycięztw...
Pan Anzelm. Łatwych?! Proszę! Więc, jeżeli przychodzi to panu z taką łatwością, to pocóż u licha grywasz ze mną?! Jaka przyjemność?
Pan Jan. No, dajmy pokój. Szkoda czasu. Siadajmy i zaczynajmy (siada, ustawiają figury).
Pan Anzelm. Któż zaczyna?
Pan Jan. Losem, panie, losem! (wyciąga ręce, trzymając w zaciśniętych dłoniach pionki).
Pan Anzelm (wybiera). Biały! Więc ja zaczynam!
Pan Jan. Doskonale! Znasz pan tę bajeczkę: „Miłe złego początki, lecz koniec żałosny?”
Pan Anzelm. Już bajeczki! Nie rób-że pan z gry szachowej pierogów, nadziewanych bajeczkami, bo to nie ma sensu. Rzecz jest poważna i wymaga skupienia myśli.
Pan Jan (powtarzając). I wymaga skupienia myśli. Złote słowa pana dobrodzieja... Skupiam więc myśli... Aha! to ma być gambit?
Pan Anzelm. Naturalnie!
Pan Jan (śpiewa półgłosem):

Raz jedna kobieta
Kochała Gambita...”

Pan Anzelm. Nie widzę nic dowcipnego w tym koncepcie.
Pan Jan. I ja również. Swoją drogą tracisz pan pionka.
Pan Anzelm. I pan także (chwyta pionka z szachownicy).
Pan Jan. No — ale i konik pański jest już mortuus et sepultus.
Pan Anzelm. Jakim cudem, przepraszam?
Pan Jan. Obroń go pan, jeżeli możesz. „Bronią się jeszcze mury Grenady, ale w Grenadzie zaraza!”
Pan Anzelm. Idź pan do piekła ze swoją Grenadą. Cóż to znów za dzikie żarty?! Grenada! Podstępem zabierasz mi pan figurę i jeszcze z jakąś Grenadą wyjeżdżasz.
Pan Jan. Więc?
Pan Anzelm. Bierz pan sobie tego konia. Niech mi się zdaje, że dałem panu for... Ciesz się pan!
Pan Jan. Owszem, cieszę się (nuci): „Kiedym ja wesół, tom wesół i rad.”
Pan Anzelm. Nienawidzę operetek, zwłaszcza w takiej szkaradnej interpretacyi. Śpiewasz pan, jak kot na dachu.
Pan Jan. W takim razie może pan chcesz coś z wielkich oper, seryo (nuci): „Marto! Marto, tyś zniknęła”, albo „Małgorzatko godna uwielbienia.” To ostatnie jest, jak panu zapewne wiadomo, z „Lohengrina”; ale drogi panie Anzelmie, po licha wysunąłeś tego laufra. Jest stracony. (Nuci) „W tak młodym wieku ginąć musi.”
Pan Anzelm (patrzy przez chwilę na szachownicę, potem zrywa się z krzesła). A panie Janie! tak się nie godzi! To jest podstęp! Gra zdradziecka, że nie powiem więcej... to jest... ja tego nazwać nie umiem...
Pan Jan. Stracony laufer.