Strona:Klemens Junosza - Szachiści.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

się wikłać, nie chcę przesądzać, ale zdaje mi się, że jest bez wyjścia...
Pan Jan. Tate! wi hajst polnyś. Ostrziżenie?
Pan Anzelm. Co pan pleciesz? Jaki tate, gdzie tate?
Pan Jan. Pytałem dlatego, że chciałem pana ostrzedz, pan giniesz, pan już jesteś zgubiony... Poślij pan po pogotowie ratunkowe...
Pan Anzelm. Dwie rączki (nuci). Białe rączki miała, białemi patrzała.
Pan Jan. Co to? Operetka! Sam postawiłeś pan warunek, że gramy bez literatury i bez muzyki.
Pan Anzelm. Sytuacya zawikłana. Zawikłana sytuacya. Ja tak... on tak, ja tak, on tak; nie — to dobrze nie będzie.
Pan Jan. Bywają dramaty w życiu ludzkiem. Pamiętasz pan Emilcię, tę blondynkę z szafirowemi oczami, tę śliczną?
Pan Anzelm. Jak żyję żadnej Emilci nie znałem.
Pan Jan. Zdaje mi się, że małżonka pana dobrodzieja ma na imię Emilia. Szach...
Pan Anzelm. Znowuż szach. Żona moja jest istotnie Emilia, a pan ciągle o jakiejś Emilci. Co mnie obchodzi Emilcia?
Pan Jan. Może i obchodzi. Szach.
Pan Anzelm. Bij pan — i owszem. Mam jeszcze jedną wieżę i dwa pionki. Mogę dojść do królowej — i wygrać... tylko ten szelma konik...
Pan Jan. A wiesz pan, co powiedziała Emilcia onegdaj? Pytała o pana.
Pan Anzelm. No, no..
Pan Jan. Mnie pytała. Czy pan znasz pana Anzelma, tego znakomitego szachistę.
Pan Anzelm. Nie może być? Cóżeś jej pan odpowiedział?
Pan Jan. Że znam i że istotnie bywa niekiedy znakomity. Szach królowi i wieży.
Pan Anzelm. A to co znowuż?
Pan Jan. Nic. Tracisz pan wieżę i zostajesz z dwoma pionkami i królem. Ja zaś mam jeszcze konia i laufra.
Pan Anzelm. Co mi do tego, co pan masz?! Pan grasz podstępnie, przeszkadzasz myśleć, wpędzasz człowieka, w jakieś sieci, w jakieś matnie, w intrygi, mieszasz pan do tego kobiety, może nawet podejrzane, jakieś Emilcie... Tak się nie robi, pan jesteś niemożliwy jako gracz. Ja tę partyę miałem wygraną od czwartego posunięcia i byłbym ją wygrał, ale... pańskie matactwa, pańskie bajeczki, operetki, jakieś apostrofy do ostrzeżenia, jakieś dwuznaczne słówka, wykoleiły mnie z planu i partya prawie stracona.
Pan Jan. Zupełnie stracona. Możnaby, nie tracąc czasu, zacząć drugą.
Pan Anzelm. Ja z panem — drugą? Może jeszcze trzecią?! Ani myślę; dość już mam tego, stanowczo dość. Zdrowie można stracić z takim partnerem, jak pan; potargać sobie nerwy, dostać zapalenia wątroby, dwudziestu czterech chorób żółciowych. Nie, proszę pana. Niema naiwnych.
Pan Jan. Więc tę partyę oddaję pan za wygraną?
Pan Anzelm. Oddaję (po chwili). Albo nie. Ciekawym dlaczego mam oddawać? Z jakiej racyi? Za pozwoleniem... Wolno mi przecież zastanowić się. Tu jest sprawa zła, ale nie stracona. Pan także możesz się omylić... przy dwóch pionkach.
Pan Jan. Mam konia, laufra.
Pan Anzelm. Miej pan sobie, co chcesz. Idę pionem (robi energiczne posunięcie).
Pan Jan. A ja koniem.
Pan Anzelm. A ja królem.
Pan Jan. A ja koniem — szach królowi i pionek przepadł. No, nie powiesz pan chyba, że temu Emilcia winna. Ustępujesz pan z królem, ja zaszachuję laufrem, drugi pionek przepada, zostaje król sam.
Pan Anzelm (wstaje gwałtownie od stolika i przewraca szachy na szachownicy). Przegrałem — ale tylko z winy pańskiej. Tak. Panu powinienem podziękować za ten despekt.
Pan Jan. Bardzo naturalnie, że mnie. Czego się pan gniewasz? Jeżeli gram z panem, to obowiązkiem moim jest dołożyć wszelkich starań, abyś pan przegrał.
Pan Anzelm. Co?