lent, siłę i zapał; marzeniem jego była wielka scena i wielkie role dramatyczne; marzenie to w części spełniło się nawet, gdyż przyjęto go do warszawskiego teatru — ale nie długo tem się cieszył — śmierć go zabrała.
Bywałem często w tej jego stancyjce ponurej, biednej, której całą ozdobą było kilka książek, parę zniszczonych kostjumów, korona oklejona złoconym papierem i stara szpada na ścianie wisząca.
Chociaż starszy znacznie, przyjaźnił się ze mną, a gdyśmy byli sami we dwóch tylko, snuliśmy plany szalone, jak dwaj zapaleńcy, którzy mniemają że świat dla nich tylko stworzony.
— Przyjdź dziś na kolacyę do mnie — rzekł raz, będzie uczta i pogawędzim sobie...
Przyszedłem po skończonem widowisku. Uczta była istotnie. Na stole stała flaszeczka wódki i butelka piwa, a w piecu dopiekały się kartofle. Nie brakło i soli w papierku, od jakiejś uczynnej kucharki pożyczonej — ani chleba czarnego, który tak wybornie smakował. Nakrycie nie było z holenderskiego płótna, wystarczać musiał „Kuryer Lubelski.” Wydobywaliśmy kartofle z popiołu... hamletowską szpadą — aktor mówił o sztuce, zapalał się, recytował monologi Hamleta, a ja połykałem chciwie każdy wyraz, doznając dziwnego wrażenia i wzruszenia.
Z otwartego pieca padało na niego gorące światło czerwonawe; od lichej kilkogroszowej świeczki cień jego wielki wydłużony rysował się na ścianie, niby duch z tamtego świata wysłany.
Byłem w takim nastroju szczególnym, że mogłem wypowiedzieć wówczas najskrytszą tajemnicę, a taką właśnie tajemnicę miałem...
— Jemu powiem, pomyślałem sobie, on mnie zrozumie, on jeden...
I zdobywszy się na wielką odwagę, wydobyłem ukryty na piersiach rękopism...
— Co to? zapytał.
— Dramat... szepnąłem.
— Dramat? dramat? i czyjże to dramat?
— Mój.
— Twój? proszę, proszę... więc dramat?
— Historyczny, wierszem.
Wziął rękopism do ręki, usiadł przy stole, marną świeczkę
Strona:Klemens Junosza - Szpada Hamleta.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.