bliżej przysunął i przez długą chwilę kartki rękopismu przewracał. Ja przez ten czas doznawałem dziwnego wrażenia i zdawało mi się, że jestem niby na węglach upieczony kartofel... przebity hamletowską szpadą...
Napisać dramat historyczny wierszem, oczekiwać wyroku aktora, artysty, któregom za wielkiego uważał i mieć przytem lat... dziewiętnaście — to ciężka rzecz doprawdy... A on patrzał na mnie wejrzeniem zimnem, szklistem, nic nie mówiącem — a potem nagle czytać zaczął... W jego deklamacji wyrazistej rażąco brzmiały wszystkie chropowatości wiersza; dziko dźwięczały w mych uszach myśli, które podczas pisania tak mi się pięknemi wydawały, — byłem zawstydzony i przygnębiony bardzo...
Przeczytał nareszcie i odwrócił się. Skorzystałem z chwili i schwyciłem gwałtownym, nerwowym ruchem rękopism... Z pieca buchnęło jasne światło... Zaręba do mnie przyskoczył...
— Coś ty zrobił?! — zawołał.
— Spaliłem dramat historyczny w pięciu aktach... wierszem.
Nic nie odrzekł. Usiadł przed piecem i końcem szpady przewracał kartki, które czerniały, popielały i rozpadały się na drobny pyłek...
— Tak to marzenia nasze — mówił ze smutkiem w głosie — ideały... Garstka popiołów! Może źle zrobiłeś, paląc swą pracę, bo tam w kilku miejscach dźwięczało coś, niby dusza zaklęta... możeś źle zrobił... a może lepiej — dodał po chwili — bo nic tak nie boli, jak zawód, jak niespełniona nadzieja... Z twego dramatu pyłek został... nie wiele więcej, jak z moich snów młodzieńczych... Tyś szczęśliwy, boś młody, masz czas na pracę — mnie życie strasznie już łamie i złamie... Idź, idź, bo djabelnie smutno... takie myśli gorzkie do rozpaczy przywodzą... Idź, już późno... Królikowski!.. Ja myślałem, że takim jak on będę... tymczasem... dobranoc ci, dobranoc...
Widywaliśmy się jeszcze przez jakiś czas; gdy przyszła wiosna, on z koczującą trupą dalej w świat powędrował — ja w inną drogę poszedłem...
On Królikowskim nie został — ja nie napisałem dramatu historycznego w pięciu aktach wierszem.
Popioły naszych rojeń rozwiały się... rozrzucone szpadą Hamleta...