Pan Jacek dumny był ze swego Dogonia, który mu co zimę chwytał ze trzydziestu lisów i mnóstwo zajęcy, dumny był z czarnych łat na białej sierści swego faworyta, bo bądź co bądź łaty te świadczyły o wysokich zdolnościach artystycznych i niepoślednim talencie amatora psów...
Właściciel Ogonowa był wdowcem, bezdzietnym i zostawał w stosunkach handlowych z panem Pinkwasem Gelb Wirginien, tak jak jego sąsiad pan Dominik Krzykalski złączony był węzłami kredytu ze znanym nam już z poprzedniego rozdziału Szapsią Drejkönig...
Dobra Ogonów w znacznej połowie należały do Pinkwasa faktycznie, chociaż w hypotece tytuł własności zapisany był na imię pana Jacka.
Stało się to sposobem bardzo prostym.
Pewnego lipcowego poranku młody Pinkwas przejeżdżając przez Ogonów wstąpił do dworu i kupił gęś.
Fakt to nic nieznaczący na pozór, lecz malownicza okolica Ogonowa, dobra ziemia, porządne jeszcze zabudowania gospodarskie tak przypadły panu Pinkwasowi do gustu, że bądź co bądź postanowił sobie w jaknajprędszym czasie zaaklimatyzować się tutaj i zostać właścicielem owej posiadłości.
Do wytkniętego celu kroczył powoli wprawdzie, ale wytrwale... Od gęsi, przeszedł do kartofli, do owsa, od owsa do pszenicy, do owiec, wełny, okowity i lasu... ujął w swe ręce monopol kupna wszelkich produktów tej wioseczki, zawsze gotów był za marny kwitek dać panu Jackowi tyle gotówki, ile tenże zażądał, i tą drogą, usłużny, zawsze grzeczny i na każde wezwanie gotów Pinkwas miał wszelkie szanse zostania dziedzicem Ogonowa.
Pan Jacek o bożym świecie, jak to mówią, nie wiedział, gospodarstwo trybem przez dziadów i pradziadów przyjętym prowadził, polował przez całą zimę, pożyczał pieniędzy przez całe lato, a klął przez wszystkie cztery pory roku.
Wszystko to działo się w tym samym czasie kiedy pan Dominik zastanawiał się nad smutnemi skutkami bezżeństwa, panna Zofja w Lisiej‑jamie marzyła o przeszłości pieszcząc pieska, a panowie Drejkönig i Gelb Wirginien snuli sobie plany różne, a na tych planach budowali drugie plany, na tych drugich trzecie i tak dalej,.. i tak dalej, a gdyby im się wszystkie zamiary powiodły, to kupiliby całą Europę niebawem.
Pan Jacek powracał z polowania, Dogoń zmęczony zwolna szedł przy koniu na smyczy, koń zwiesił jakoś głowę i pan Jacek medytując kiwał się na siodle, dwa zające kiwały się za siodłem, i cała ta grupa tak się kiwała... kiwała... kiwała... aż się przykiwała przed ganeczek Ogonowskiego dworku...
Kasztan poszedł do stajni, Dogoń do psiarni, zające do kuchni, a pan Jacek wszedł do swego pokoju, przeszedł się po nim parę razy szerokiemi kroki, zapalił cygaro, a zastanowiwszy się nad życiem, gospodarstwem i różnemi innemi rzeczami, rzekł:
— Wszystko funta kłaków nie warto.
Wypowiedziawszy tę prawdę, machnął ręką, zbliżył się do szafki, wypił ogromny kielich starki i patrzył w okno bębniąc palcami po szybie.
Zmrok zapadł, ściemniało się, gwiazdy zaczęły mrugać na niebie złocistemi oczkami, a w sąsiedniem miasteczku zapalono światła...
Wkrótce ekonom starej daty z nosem czerwonym jak pomidor wszedł do pokoju i rozpoczęła się sesja agronomiczno‑gospodarska, na którą rzucimy zasłonę.
Strona:Klemens Junosza - Trzy psy.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.