Strona:Klemens Junosza - Trzy psy.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

Była to straszna dla pana Szapsi chwila. Zdawało mu się, że lada moment straszne zęby tego potwornego psiska wpiją się w jego delikatne ciało, że podrą mu żupan, zjedzą aksamitną czapkę i jego samego wraz z baryłką, biczem, lejcami, próżnym workiem i chomontem...
Chciał krzyczeć, ale nie mógł — osądził więc że najwłaściwiej będzie czekać... Czekał więc, a pies położył się przy biedce i nie spuszczał go z oczów, gotów rzucić się za najmniejszem poruszeniem obserwowanego.
Szapsia utrzymywał, że przez cały czas jego handlowego zawodu, chwile spędzone na oczekiwaniu przed dworem w Wronichpiórkach kosztowały go najdrożej.
Nareszcie, od stajni ukazał się pan Ignacy w słomianym kapeluszu, letniej bluzie i butach z ogromnymi cholewami.
— Jak się masz, stary szachraju! zawoła zdaleka!
W żydka duch wstępować zaczynał.
— Czy myślisz szabasować na tej biedzie? Czemu nie złazisz, do licha?
Szapsia nie śmiał głosu wydobyć, z obawy aby nie rozdrażnił buldoka...
— A to komedja! ogłuchł żydzisko jak pień! wołał pan Ignacy, skaranie Boże, jak będę potrzebował pieniędzy to nie usłyszy.
Żyd się uśmiechnął, ale obejrzeć się nie odważył.
Pan Ignacy przystąpił do samej biedki.
— Dla czego nie zsiądziesz? zapytał.
Na to Szapsia schyliwszy się do samego ucha dziedzica, rzekł głosem drżącym.
— Boję się za psa, proszę wielmożnego pana.
— Złaź, nic ci nie będzie — pójdź tu Cerber do nogi...
Żyd z wielkim strachem oglądając się na wszystkie strony, zsiadł z biedki, i obadwaj z panem Ignacym weszli do dworku, a psisko swoim zwyczajem rozłożył się na ganku i usnął.