Strona:Klemens Junosza - W głuszy leśnej.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.

Poprzez pola, zielonem zbożem pokryte, ciągnął się długą linją świeży, niezadarniony jeszcze nasyp, a na nim szyny żelazne... długie... długie... zda się, bez końca.
Nasyp miejscami zaginał się w łuki nieznaczne i podwyższał się lub zniżał według tego, jak go inżynierowie do względnego poziomu ułożyli. Dotykał brzegiem stawu, przy którym młyn turkotał, ciągnął się wśród łąk ukwieconych, wśród pól, aż wreszcie ginął w lesie tak dużym, że prawie połowę widnokręgu, niby wielką owalną ramą obejmował.
W tym lesie, na polance, do której z trzech stron szare, kołami chłopskich wozów powybijane dróżki się zbiegały, stało kilka budynków, widocznie postawionych niedawno lśniących, jeszcze od świeżej farby. Linja szyn rozdzielała się przed zabudowaniami na trzy odnogi, które dalej znów się w jedną łączyły.
Sygnały optyczne, zwrotnice, dzwon duży, zegar na ścianie frontowej świadczyły, że te zabudowania to stacja, że żelazny potwór, buchający parą, zatrzymuje się aby odsapnąć, wody nabrać, przepalone żużle i popiół wyrzucić.
Byłato stacyjka maleńka, samotna wśród wielkiego boru osada, której zaludnienie nie przenosiło głów kilkunastu, licząc w to już kobiety i dziatwę.
Życia tu prawie nie znać było, ani ruchu; dopiero w godzinach, w których pociągi przychodziły... przytelepał się wózek jeden i drugi z żydkami, którym do miasta za geszeftem było pilno, a gdy trąbka dróżnika rychłe już przybycie pociągu zwiastowała, ukazywał się na peronie zawiadowca w czapce czerwonej, zwrotniczowie na wekslach, kilku oficjalistów, robotnik w bluzie drzemał nieruchomo przy dzwonku, żandarm białe, bawełniane rękawiczki przywdziewał...
Z okien wychylały się główki kobiece, a pyzate dzieciaki patrząc z za węgłów, usiłowały głos trąbki dróżnika i świst lokomotywy udawać.
Jednego dnia letniego po południu, gdy już na stacji poprzedniej o wyruszeniu pociągu sygnał dano — wszyscy oficjaliści stacyjni znajdowali się na swoich stanowiskach. Zawiadowca rzucił okiem na zwrotnice, na sygnały, czy są w porządku, potem na stacyjny zegar spojrzał, wreszcie jakby niedowierzając mu, swój kieszonkowy zegarek wydobył... Wskazówki pierwszego i drugiego zgadzały się prawie co do sekundy — a głos trąbki dróżniczej nie odzywał się, pociągu widać nie było...