Spóźnił się widocznie, przeszło pięć, dziesięć minut oczekiwania, na twarzach mieszkańców stacyjki znać było niepokój. Co się stać mogło? Żelazna maszyna punktualnie chodzi, z minutami się liczy.
Zawiadowca trwożnie spoglądał na szyny, ale dostrzedz nic nie mógł i właśnie miał polecić robotnikowi, aby udał się na plant, gdy ktoś dotknął jego ramienia.
Byłto mężczyzna wysoki, ogorzały, o regularnych rysach twarzy, ozdobionej ciemnym zarostem. Barczysty, muskularny, wyglądał jak atleta. Na ramieniu przewieszoną miał strzelbę, u pasa krótki kordelas.
— Jak się masz, naczelniku — rzekł do zaniepokojonego zawiadowcy — cóżeś taki zafrasowany?
— Pociąg się spóźnia... od dziesięciu minut powinien być na stacji... Nie, rozumiem co to znaczy... Obawiam się, czy nie wypadek.
— Hm... być to może, ale cóż poradzisz stojąc tu... chodźmy, może się czego dowiemy.
Poszli szybko po plancie. Człowiek ze strzelbą na ramieniu, silny i do chodzenia długiego nawykły, szedł wielkiemi krokami, towarzysz jego drobny, chuderlawy, dreptał pospiesznie i dyszał.
Uszedłszy ze dwie wiorsty, wysoki rzekł:
— No, mamy już zgubę.
— Gdzie?
— Czyż nie widzisz?
— Nic, a nic...
— Co wy za oczy macie!? patrzajże uważnie, a dostrzeżesz dym.
— Nie widzę.
— No, to chodźmy dalej.
Przyśpieszyli kroku, zawiadowca istotnie dym dojrzał.
— Pociąg stoi, — rzekł jego towarzysz — stoi na nasypie, a jak się zdaje i na szynach, więc zapewne nic nadzwyczajnego nie zaszło.
— W każdym razie coś jest, — rzekł zawiadowca i dreptał prędzej.
Pociąg stał istotnie na nasypie i na szynach, drzwi od wagonów były pootwierane, kilkunastu podróżnych stało przy maszynie, inni posiadali na stoku plantu, lub też przechadzali się koło wagonów. Ruchliwi zawsze żydkowie biegali od maszyny do wagonów, badając rzecz i miarkując, czyby jakiej korzyści z tego wypadku osiągnąć nie można, dwaj chłopi na
Strona:Klemens Junosza - W głuszy leśnej.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.