— Już pada, ciociu — rzekła wdowa.
— Pada! a prawda... Niechże dorożkarz podniesie budę! Doprawdy trzeba nie mieć za trzy grosze sensu, żeby zapraszać gości na taki dzień, w którym deszcz pada!!
I oburzała się energiczna kobiecina, na szczególną złośliwość pani Romanowej, która to zapewne zrobiła naumyślnie.
— Przytnę ja jej nieźle — odgrażała się.
— Za co?
— Za ten deszcz. Doprawdy, to szykana! Osłaniaj się, kochanie, parasolką, bo sukni nowej szkoda. O moją mniejsza, stary grat. Przeznaczyłam ją na nadzwyczajne uroczystości i do trumny. Jeżeli umrę u ciebie, moja kochana, to pamiętaj, że taka jest moja ostatnia wola.
— Ależ ciociu!
— Pamiętaj... Przecież to niewielki obowiązek.
— No, dobrze, już dobrze; tylko niech ciocia o trumnach nie wspomina, bo mi to sprawia przykrość.
W mieszkaniu pani Romanowej, w paradnym pokoju, zwanym salonem, zgromadziło się kilkanaście osób, przeważnie z tego samego towarzystwa, które znajdowało się na pogrzebie. Zaproszenia poczynione były jednak z pewnym planem, zwłaszcza co do męzkiej połowy towarzystwa. Składało się
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —