Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —

Stróże nie wypuszczają z rąk mioteł i z utęsknieniem oczekują słońca, któreby ich od syzyfowej uwolniło pracy.
Okropny jest taki dzień. Zdaje się, że w powietrzu unosi się jakiś duch niedobry i trzęsie nad miastem rogiem obfitości, z którego sypie się tyfus, febra, reumatyzm i tysiące innych pereł z niewyczerpanej skarbnicy ludzkich dolegliwości.
Kto może czasem swoim rozporządzać dowolnie, kogo obowiązek, lub konieczna potrzeba, nie wypędza na ulicę — siedzi w takim dniu w domu, czyta książkę, lub wygląda przez okno, kontent, że mu deszcz na głowę nie kapie.
Jeżeli jest kapitalistą, duma o brzydkich stronach konwersyi papierów procentowych; jeżeli zaś nim nie jest, zastanawia się nad drożyzną mieszkań, fałszowaniem produktów spożywczych, lub odczytuje najświeższe wiadomości z «Kuryera».
Ale, jeżeli w takim dniu smutnym wypadnie pogrzeb, na którym być należy, pogrzeb krewnego, znajomego, przyjaciela — to nie ma rady — trzeba wyjść i pójść, choćby dziesięć razy większy deszcz pada i dziesięć razy większe błoto było na ulicach.
Właśnie też nieboszczyka Jana Skrzypicielskiego wyprowadzać miano na cmentarz,