Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —

go dar wrodzony. A ja mam taki dar od dzieciństwa...
— Jak ślicznie pan Antoni przemówił na weselu mojej siostrzenicy Kasi! Przecudownie!... Nie pamiętam dokładnie, ale wszyscy byliśmy zachwyceni — rzekła pani Romanowa.
— To nic — odpowiedział pan Antoni — tamto było tak sobie... nie najgorzej, nawet, nie chwaląc się, wcale dobrze, lecz nie to, co ja mogę wypowiedzieć... Trzeba się zawsze stosować do okoliczności, jaka panna młoda, jacy rodzice, jaka pozycya, taka i oracya.. Kasia była, nie ubliżając, tak sobie, więc i oracya tak sobie.
— Proszę!... Kasia była panna z posagiem!
— To swoją drogą, ale bez prezencyi, dystynkcyi i edukacyi, nie zrozumiałaby nawet podnioślejszego toastu, w wyższym nastroju. Ja swoją sztukę, a raczej ostatni wyraz swej sztuki rezerwuję na stosowniejszą chwilę; niechno pewna osoba, znajdująca się w tem towarzystwie, za mąż wyjść zechce, a mnie na wesele poprosi, to palnę taką mowę, że będzie ją można choćby w gazetach drukować...
Pani Kowalska podniosła się z krzesła, poważnym krokiem zbliżyła się do pana Antoniego i składając pełen przesadnej uniżoności ukłon, rzekła: