— 114 —
że... ale i my mamy również swoje sposoby.
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
Wizyty młodego konkurenta, z początku etykietalne i rzadkie, stawały się coraz częstszemi, a po upływie dwóch miesięcy od pierwszej były już niemal codzienne.
Przyjmowany był zawsze grzecznie, nietylko przez młodą wdowę, ale i przez panią Kowalską, którą pan Antoni umiał zjednać sobie tak dalece, że przestała nawet popierać pana Franciszka. Wdowa zachowywała się względem młodego człowieka najuprzejmiej, rozmawiała z nim chętnie, słuchała jego opowiadań, ale do wyznania, do oświadczyn nie doszło. Zdawało się nieraz młodzieńcowi, że już chwyta sposobność, że nareszcie stanie u celu, ale zawsze jakaś okoliczność nieprzewidziana stawała na przeszkodzie Syn się martwił z tego powodu, ojciec zaś zżymał się i utyskiwał na niezaradność młodzieży współczesnej, która, jak mówił, nie ma pojęcia o tem, co to jest kobieta, i w jaki sposób należy z nią postępować.
— Wstydź się — mówił stary — gdybym był w twoim wieku i w twojem teraźniej-