Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.
— 115 —

szem położeniu, to dotychczas byłoby wszystko skończone. Co to za sztuka zawrócić głowę kobiecie, która chce się podobać i wyjść zamąż.
— Ależ, ojcze — tłómaczył się syn — kiedy nie miałem dotychczas sposobności.
— Jakiej sposobności? Na co, do czego sposobność?
— Żeby powiedzieć jej.
— Do tego dość głosu.
— Nie mogę przecież oświadczyć się w obecności osób obcych, a nie zdarza się sposobność.
— Zawsze sposobność i sposobność... I wiesz, na czem się to skończy?
— Nie mam pojęcia. Chciałbym, żeby skończyło się jak najpomyślniej, jak najlepiej, pragnę tego, pożądam... ale...
— Ale cóż, ale cóż? — wołał zniecierpliwiony starowina.
— Nie wiem, trzeba czekać. Czas to chyba jedyny mój sprzymierzeniec...
— Proszę! Jedyny...
— Drugiego nie widzę, ojcze..
— Tak?
— Nie widzę!
— A ja to nic nie znaczę, a ja to się nie liczę! A ja to nie jestem najlepszym sprzymierzeńcem twoim?...