Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
— 120 —

jest pospolitym zbrodniarzem, oczekującym na ofiarę, może za chwilę zbroczy ręce swoje krwią.
Niemiła rzecz ściągać na siebie takie podejrzenia, będąc człowiekiem uczciwym — przeto, aby ich uniknąć, syn pana Antoniego wyszedł i zajął stanowisko obserwacyjne na ulicy, w nadziei, że dostrzeże powracającego ojca.
Chodził, wracał, przystawał, na przestrzeni przed czterema domami, wypatrywał, rzucał spojrzenia na przechodniów, na przejeżdżających dorożkami, kilkakrotnie zdawało mu się nawet, że dostrzega ojca i biegł naprzeciw niego... Było to jednak złudzenie... Zblizka pokazało się, że ten, którego brał za ojca, był to siwy jegomość, tylko z barwy włosów i tuszy trochę do niego podobny.
Cierpliwość młodzieńca wyczerpała się zupełnie.
Nie miał już chęci wracać do cukierni, ani spacerować dłużej po ulicy, czuł się ogromnie zmęczonym, przygnębionym i wyczerpanym. Niepokój go trawił, obawa przejmowała, sam nie wiedział, co robić.
Postanowił pójść do wdowy, a przynajmniej przed dom, w którym mieszka — i wypatrywać, rychło li ukaże się ojciec z dobrą wieścią...