Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —

na wzrasta, ja sam wiem o pewnem zdarzeniu, gdzie ktoś kupił plac, przetrzymał go pięć, czy sześć lat i potroił kapitał. Łakoma rzecz plac, tembardziej, że i kobietka piękna, młoda i podobno dobra... Uśmiechnął się mówiąc te słowa i dodał: podobno dobra, i będzie dobra, jeżeli znajdzie drugiego tak posłusznego jak nieboszczyk Jan.
— Oj nieboszczyk, nieboszczyk, — rzekł z westchnieniem trzeci jegomość, zbliżając się do rozmawiających; dwa tygodnie temu piłem z nim piwo, a teraz, oto, odprowadzam go na cmentarz! Marny los! Dalibóg życie nic nie warto... Człowiek jest niby, jak ten dorożkarz: jeździ, jeździ, jeździ, aż nareszcie i stój i już po wszystkiem... Jest też po co istnieć na tym świecie?
— Ma się rozumieć, że nie ma, ale skoro się istnieje, to trzeba jeść, pić, mieszkać, ubierać się i zarabiać pieniądze.
— Dla kogo?
— A choćby dla wdowy...
Rozmowa przerwana została. Karawaniarze wynieśli trumnę z kaplicy i postawili ją na żałobnym wozie... rozległ się smutny śpiew pogrzebowy, woźnica machnął biczem i orszak ruszył powoli. Deszczyk mżył coraz gęściejszy, chłodny, przenikający, jak to mówią do kości.