— To, proszę pani, trudno... Jak kto ma pech, to ma. Spóźniłem się... Przyszedł Kowalski, zagadał, patrzę na zegarek, już druga. Siadam w tramwaj, przyjeżdżam, biegnę przed kościół, nie ma nikogo. Wziąłem dorożkę i kazałem gonić, no i ledwiem zdążył. Niechże pani pozwoli, zawszeć męzka ręka, co innego, aniżeli kobieca, inne oparcie.
— Dziękuję.
— A za pozwoleniem. Byłem przyjacielem nieboszczyka, jestem przyjacielem pani. Nie ma czego się żenować. Pani wdowa, jam też wdowiec stateczny. Pani zaczęła nosić żałobę po mężu, ja niedawno skończyłem po żonie... Niechże się pani nie wymawia.
Odwróciła się i, szła dalej nie odpowiadając; pan Leon cofnął się i połączył z gromadką mężczyzn.
— Harda — rzekł szeptem do jednego — harda okrutnie.
— Kto?
— A no, nasza wdowa. Chciałem jej podać rękę, jak komu dobremu, a ta nie i nie... Ha moja pani, jeżeli tak, to mniejsza o to, narzucać się nie będę.
— Jakżeż można tak obcesowo. Zapewne powiedziałeś co niepotrzebnego.
— Wszystko jest potrzebne, co się mówi, a skoro się mówi, to właśnie znak, że
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —