podążyła ku bramie, a następnie chodnikiem ku rogatkom. Przekupnie uprzątali już swoje kramy, kobiety sprzedające wieńce zabierały się do domu, żebracy opuszczali swe stanowiska, na drodze ruch ustawał...
W oknach licznych bawaryj, mieszczących się w blizkiem sąsiedztwie cmentarza, czerwieniło się już jaskrawe światło gazu, gwarno tam było i ludno. Dziewczyny usługujące roznosiły ciężkie kufle, a na talerzach kawałki sera i przekąski, dym z papierosów i cygar gęstym obłokiem rozciągał się nad głowami gości. Blizkość sąsiednich garbarni, massy opadłych liści gnijących na cmentarzu, sprawiały, iż powietrze było ciężkie i duszne, prawie nie do zniesienia.
Ale, kto zważa na takie drobiazgi?!
Towarzystwo, które odprowadziło nieboszczyka Jana na miejsce wiecznego spoczynku, znalazło się w takiej właśnie bawaryi, wśród gwaru i dymu. Pan Leon, ten zawsze pewny siebie, klasnął w dłonie. Kazał zestawić kilka małych stolików razem, przyniósł dla kobiet krzesła i rzekł:
— Teraz ja będę gospodarzem. Całą kompanię proszę...
Odezwało się kilka głosów protestu.
— Przepraszam, każdy pan za swoje trzy grosze. My też potrafimy taką sztukę.
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —