— A my zostaniemy jeszcze, — rzekł pan Franciszek... Po co mamy się chlapać po błocie, jak kaczki... Może deszcz przestanie padać nareszcie. — Zostaniemy panowie — co?
— Dobrze...
— Głupi Leon, że poszedł, — odezwał się pan Franciszek... myśli, że mu to co pomoże...
— Mądry chłop! chce kuć żelazo póki gorące i nie lubi gruszek w popiele zasypiać... Wiecie panowie, że to lepiej, że kobiety poszły. Będzie swobodniej, będzie weselej, a przy babach trzeba się pilnować, każde słowo ważyć, bo to nie można, tak nie wypada. Ceremonie jakieś chińskie, a sensu w tem ani za grosz. W kompanii swoboda najmilsza... ale patrzcie-no... oto Leon! A pan zkąd tutaj? Już zdążyłeś wdówkę odprowadzić — i wrócić?
— Ma się rozumieć, żem odprowadził, ale tylko do karety... Taka jakaś głupia kareta, na trzy osoby, dla mnie miejsca nie było... a siąść obok stangreta na koźle i moknąć na deszczu — nie interes. Powiedziałem «dobranoc» i wróciłem do was, wiedząc na pewno, że nie będziecie próżnowali...
— Oczywiście... Skoro się pogrzebało przyjaciela... i takiego przyjaciela, to trzeba się pocieszyć... Dobry chłop był, chociaż... skryty, milczek.
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —