Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.



II.

Ustała nareszcie szaruga, blade słońce listopadowe wychyliło się z po za chmur i rzucało blaski na ulice, na dachy, na mętne fale Wisły, na ogołocone z liści drzewa... Ruch był duży, pogoda wabiła ludzi na miasto, szli więc, aby się nacieszyć ostatnim uśmiechem jesieni.
Przez Zjazd, ku mostowi szło dwóch ludzi, jeden starszy i szpakowaty, drugi młody blondyn...
— Czemu ojciec tak śpieszy, — mówił ten ostatni; mamy jeszcze dość czasu.
— Zdaje ci się, kawał drogi... Z powrotem wsiądziemy w tramwaj, bo już nie będę miał siły... A zobaczyć trzeba...
— Żeby tak koniecznie... tego nie powiem...
— Naturalnie; tobie co innego w głowie, ale ja praktyk i doświadczony, kota w worku kupować nie lubię. Zobaczyć trzeba.
— Dobrze ludzie wiedzą, że jest.