dać różni panowie i żydzi; a najbardziej panowie, od czasu, jak nieboszczyka pochowali. Nie ma dnia, żeby kto nie był. Inszy, stateczny, jak naprzykład pan, to zaraz do mnie jak w dym, bo juści, kto może lepiej te kąty znać niźli ja?! Na sześć posesyi stróżem jestem, a i ten plac też pod mojem okiem, za co rubla na miesiąc pobieram... Więc, który stateczny pan przyjdzie — to zaraz do mnie, dopytuje — a ja, precz gadam prawdę, bo cóż mam gęby żałować, skoro godni ludzie pytają... A inszy znów, młodzik, to przyjdzie, obleci dokoła parkan, zajrzy przez szparę i ucieka... Myśli, że ja nie wiem, co on ma w głowie!
— Czy to przychodzą w chęci kupna?
— Jedni według kupna, a najbardziej żydzi — inni panowie może według ciekawości, może też według kupna, a one młodziki — to już napewno według wdowy. Taki plac łakoma rzecz, kilka domów można na nim postawić, a jakby kto funduszowy był, a miał za co, to mógłby kamienicę zbudować, choć na trzy piętra...
— O lokatorów tu zapewne nie ma kłopotu...
— Wielmożny panie, ledwie kartę wywiesić, to wnet przychodzą i choć gospodarz ciągnie — wynajmują. Czy to mało ludzi z kolei, z fabryk! Bóg wie zkąd, coraz
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —