— Dla twego dobra, młodziku... tak, dla twego dobra.
— Dziękuję ojcu bardzo i proszę spocznijmy; ojciec się zmęczył. Zdaje się, że tu jest jakaś znośna traktyernia. Niech ojciec pozwoli.
Weszli do restauracyi i powitano ich głośnym okrzykiem.
— A pan Antoni i z synem! Proszę!
— A cóż tu robicie?
— A no, interes... Chodziliśmy oglądać...
— Place?
— Zkądże znów?! Ktoby w dzisiejszych biednych czasach miał kapitały na place?! Mówiono nam, że trafia się okazyjnie partya suchych desek do sprzedania, ale próżna fatyga, bo już ktoś kupił...
— Proszę! No, ma się rozumieć, na suche deski amatorów nie brak, a jeżeli tanio...
— Podobno bardzo tanio. Szkoda! A panów co przypędziło w te strony?
— A różne potrzeby...
— Place?
— Ale co znowuż... Ja pieniędzy szukałem; jest tu jakiś jegomość, ogłaszał, że szuka lokacyi... ale już nie ma... Także zaraz schwycili.
— Uważam, że w ogóle interesa ożywiły się teraz, — odezwał się milczący dotąd jegomość. — Od czasu pogrzebu nieboszczyka Ja-
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —