— Powiedzcie to komu innemu ale nie mnie. Wiem ja dobrze, co was tu przypędziło.
— Skoro wiesz, to wiedz...
— Ale to się wszystko na nic nie zda, — ciągnął dalej z szyderczym uśmiechem, — szkoda waszej fatygi, szkoda butów!
— Dla czego?
— Plac nic nie wart — i wdowa nic nie warta.
Słowa te wywarły wrażenie. Wszyscy naraz umilkli i spoglądali jedni na drugich pytającym wzrokiem. Pierwszy przerwał milczenie pan Antoni.
— A cóż nas, — rzekł, — specyalnie zaś co mnie obchodzić może wartość wdowy i jej placu?
— Nie przychodzi się na Pragę bez przyczyny, — odrzekł pan Leon, do spacerowania jest Saski ogród, lub na dalszą metę Łazienki, tu zaś przypędza ludzi interes... przyczyna. Zapewne nikt temu nie zaprzeczy.
— Bez kwestyi — ale przyczyna nie koniecznie musi być wdową, a nie każdy interes dotyczy placu...
— Więc ona panów nic nie obchodzi, wszystko wam to jedno, czy majątek jest wart tysiące, czy kilka groszy? Takeście zobojętnieli, — mówił z ironicznym uśmiechem pan Leon. Szczególna rzecz, dalibóg! Nie-
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —